niedziela, 22 marca 2015

Steve Nash oficjalnie zakończył karierę

W 2012 roku Steve Nash rozegrał swój ostatni mecz dla Phoenix Suns i przeniósł się do Los Angeles Lakers. To była ta chwila, w której myślałem sobie "Rozumiem Cię Steve, chcesz powalczyć o mistrzostwo.", ale z drugiej strony nie mogłem przeżyć tego, że wybrał właśnie Lakers. Jeśli napiszę, że każdy z Was, kibiców Suns, miał tak samo, to chyba się nie pomylę, prawda? Nash marzył o wzniesieniu trofeum Larry'ego O'Briena, ale jego marzenie nigdy się nie spełniło. Wczoraj 41-letni rozgrywający oficjalnie ogłosił zakończenie kariery.

Już wiele razy pisałem o tym, że swoją poważną przygodę z NBA i kibicowaniem Phoenix Suns zacząłem od playoffowego meczu przeciwko San Antonio Spurs w 2008 roku. Nie skłamię jeśli napiszę, że to właśnie Steve Nash był jednym z tych zawodników, dzięki któremu zacząłem sympatyzować z klubem z Arizony. Nie było mi dane śledzić jego wielkich momentów w karierze - zdobycia tytułu MVP w 2005 i 2006 roku - ale przez parę sezonów mogłem delektować się poczynaniami jednego z najlepszych rozgrywających w historii tej gry.

Wczoraj na portalu The Players Tribune Nash oficjalnie ogłosił, że kończy swoją przygodę z koszykówką. Było to nieuniknione. W trakcie ostatnich trzech sezonów rozegrał w sumie 65 spotkań. Problemy zdrowotne nie pozwoliły mu odejść na jego własnych warunkach. Nash w swoim pożegnalnym tekście podziękował wielu graczom i trenerom, z którymi miał okazję współpracować, a także bliskim mu osobom.

- Zawsze będzie bolał mnie brak mistrzostwa z Phoenix Suns, na które tak bardzo zasługiwaliśmy - pisze Nash. - Jasne, mieliśmy trochę pecha, ale kiedy patrzę teraz wstecz to myślę sobie, że mogłem trafić jeden rzut więcej, raz mniej stracić piłkę czy wykonać lepsze podanie. Ale nie żałuję niczego. Hala była zawsze wypełniona po brzegi, a kibice ostro nas wspierali. To był najlepszy czas w moim życiu. Dziękuję, Phoenix.

Osobiście zapamiętam Nasha nie tylko z fantastycznego prowadzenia gry, boiskowego IQ, perfekcyjnych podań i celnych rzutów. Zapamiętam to jak przed każdym osobistym lizał końcówki palców prawej ręki, zapamiętam jak z jednym okiem poprowadził Suns do zesweepowania Spurs w playoffach w 2010 roku, a także zapamiętam jego niebanalne poczucie humoru.


Nash był zwykłym gościem z Kanady, który pokochał koszykówkę i w pełni jej się oddał. Dla wielu fanów rozpoczynających swoją przygodę z NBA w połowie poprzedniej dekady stał się on ulubionym zawodnikiem, pewnym modelem do naśladowania. Nash razem z trenerem Mikem D'Antonim odmienił ligę wprowadzając styl gry "7 seconds or less", nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Był jedynym zawodnikiem w historii o wzroście mniejszym niż 198 centrymetrów, który co najmniej dwukrotnie był wybierany MVP. Karierę kończy też jako najlepszy strzelec na linii rzutów osobistych i trzeci najlepiej podający zawodnik w historii.

Nie będzie drugiego takiego zawodnika.

Dziękujemy Steve.

2 komentarze:

  1. Łukasz ja jestem kibicem Suns od finałów z Bulls... Nash dołączył właśnie do Barkleya (jak dla mnie oboje zasłużyli tak samo na ten pierścien!!). Obu zabrakło naprawde niewiele (raz był to Paxon, za drugim razem brutal Bowen)

    Jako niedoszły rozgrywający podpatrywałem podania Steviego :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ja też jest kibicem Suns od czasów Sir Charles'a. Nie zapominajmy jednak, że jeśli o porażkę ze SPURS - to przegraliśmy wtedy przede wszystkim przez tego sędziego, który ustawił meczyk ;( - gdyby nie to - to kto wie ......

    ****
    Steve wielkie dzięki za wszystko.

    OdpowiedzUsuń