środa, 13 lutego 2013

Już byli w ogródku

Po dwóch żenujących porażkach, Suns pokazali wreszcie trochę życia i zagrali przyzwoite jak na nich spotkanie z Los Angeles Lakers. Kolejny raz jednak zabrakło czwartej kwarty, w której umarli wszyscy poza Beasleyem i Scolą.

Jeśli Marcin Gortat był w 100% pewny o swoje miejsce w pierwszej piątce do końca sezonu, to najwyższa pora zmniejszyć tą pewność. Ostatnie 3 mecze w wykonaniu Polaka to średnio 23.2 minuty gry, do tego 4.0 punkty przy 33.3% skuteczności z gry i 6.3 zbiórek. Wczoraj Marcin powiedział w wywiadzie dla PAP, że jeszcze niedawno zawodnicy Suns nie dawali z siebie wszystkiego na boisku, ale teraz widać poprawę. Po Gortacie jej nie widać, bo z każdym meczem wygląda jakby chciał dotrwać jak najszybciej do końcowego gwizdka.

W przeciwnym kierunku idzie prawdziwy profesjonalista, od którego Gortat mógłby się nauczyć trochę pokory. Jermaine O’Neal przeszedł już niejedno w NBA. Od bycia na ławce za Rasheedem Wallace’em, przez wspólne marnowanie szans na mistrzostwo z Ronem Artestem, po przesiadywanie ponad pół sezonu na ławce z powodu różnych kontuzji. W Arizonie odbudował się pod względem fizycznym i w tych samych 3 meczach zdobywał 10.3 punktu (60.0% z gry), 9.0 zbiórek i 3.0 bloki.

Chciałoby się powiedzieć, że na pozostałych pozycjach Suns mają podobne zaplecze, ale tak nie jest. Markieff Morris od przyjścia Lindseya Huntera trafia ze skuteczności 34.2% z gry i 21.1% za trzy. Shannon Brown nie jest wiele lepszy – 40.2% z gry i 15.4% z wolnych. Hunter jasno ustalił hierarchię ważności zawodników w drużynie, czyniąc najsilniejszymi nowych graczy, czyli Scolę, Beasleya i Dragicia, co automatycznie zaowocowało zniżką formy u „starych” graczy Suns.

Pomimo tak fatalnej postawy tych graczy, Suns byli w stanie wygrać ostatnie 8 minut trzeciej kwarty 18:2 z Lakers. Wymusili na nich skuteczność 0/13 z gry, w tym 6 trójek, wymusili 5 strat, które zamienili na 9 łatwych punktów i wyglądali naprawdę dobrze. Szkoda tylko, że w czwartej kwarcie role się odwróciły i Suns dopisali kolejną kreskę po stronie porażek.

Wiadomo, że ten sezon trzeba jakoś dograć. Coraz trudniej patrzy się na drużynę, która bardziej myśli o tankowaniu i wyłapywaniu rekordów kariery w punktach, niż o wygrywaniu spotkań. Wiem, że wracam do tego po raz kolejny, ale atmosfera w szatni i na ławce jest czymś, co daje kopa, gdy wychodzi się na boisko. Gdy wszyscy dookoła się śmieją i dobrze czują w swoim towarzystwie, to od razu lepiej wychodzi wszystko na boisku. Tak w Suns nie ma i raczej szybko się to nie zmieni, chyba że zostanie podjęta decyzja o kolejnej przebudowie.

Teraz czeka nas trochę spokoju. Suns zagrają następny mecz dopiero w czwartek na wyjeździe z Portland. Do tego czasu będą mieli przerwę, nie będą się w większości widzieć, bo rozjeżdżają się do domów i to może na nich pozytywnie zadziałać. Kto wie, może po powrocie z przerwy na mecz gwiazd spotkają się w nieco innym zestawieniu.

Noty za mecz z Lakers

Marcin Gortat 2 - dawno nie widziałem tak beznadziejnego Gortata, jedyne punkty jakie zdobył były po wsadach. W pierwszej kwarcie dostał kilka razy piłkę i próbował gry 1 na 1, a także rzutów z dystansu. Nic dobrego z tego nie wychodziło. Na szczęście na ławce był Jermaine O’Neal.

Luis Scola 3+ - do gry włącza się zazwyczaj w czwartych kwartach i tak było i tym razem. Niezły występ na tablicach, szkoda tylko, że gdy był na boisku, trzeba było łatać za niego dziury w obronie.

P. J. Tucker 4+ - zdecydowanie najlepszy zawodnik Suns na boisku. W ataku grał swoje, czyli czekał na podanie i gdy musiał, rzucał. W obronie siedział na Kobe Bryancie. Gdy ten już decydował się na rzuty, Tucker był bardzo blisko, wymuszając 3 airballe i skuteczność 1 na 8 z gry. Kto wie, czy właśnie nie wpadł w oko drużynom walczącym o trofea, które potrzebują świetnych obrońców na piłce.

Jared Dudley 3 - niby przyzwoicie, ale czegoś brakowało. Dudley dostosował się do ogólnego zniechęcenia, jakie panuje w Phoenix i gra albo bardzo słabo, albo przeciętnie. O bardzo dobrych meczach możemy zapomnieć.

Goran Dragić 2+ - Słoweniec co prawda stracił ząb w jednym ze starć ze Steve’em Nashem, ale to go nie rozgrzesza z momentami głupiej gry. Szybko złapał faule i już w pierwszej kwarcie musiał na dłużej usiąść. Gdy wrócił, zdecydował się samemu zdobywać punkty (3/12 z gry), a w rozgrywaniu miał niewiele więcej asyst niż strat – 6:4.

Jermaine O’Neal 4 - jedyny obok P.J. Tuckera zawodnik, z którym na boisku Suns byli na plusie. Nieźle sobie radził z Dwightem Howardem, wypchnął rywali spod kosza swoimi 5 blokami i zanotował solidne double-double.

Michael Beasley 4- - kolejny już raz gra niezłe spotkanie w ataku przeciwko Lakers. Rzucił 18 punktów, będąc jednak ponownie poza ustawionymi zagrywkami. Z dwojga złego wolę jednak gdy łamie zagrywki i trafia tak jak dzisiaj.

Kendall Marshall 3 - zanotował 4 asysty, co jest niezłym wynikiem, ale jednocześnie miał 2 straty. Kolejny raz nie straszył w ogóle rzutem i obrona zostawiała go na dystansie bez jakiegokolwiek zagrożenia. Musi zdecydowanie się w tym elemencie poprawić, bo ciężko się gra w czterech przeciwko 5 obrońcom.

Markieff Morris 2 - tylko z powodu sympatii nie dostał jedynki, choć jego gra na to zasługiwała. Kolejny raz niewidoczny, chociaż 5 rzutów z gry oddał. Trafił 1. I za ten rzut dostał ocenę 2.

Shannon Brown bez oceny - skręcił kostkę i nie wyszedł już w drugiej połowie na boisko. Grał za krótko, żeby go ocenić.

Lindsey Hunter 3 - cieszy, że nie trzymał się twardo Gortata, dając grać O’Nealowi z krótkimi tylko przerwami na jego odpoczynek. Znalazł w czwartej kwarcie ponownie Scolę i Beasleya, ale nie potrafił zapełnić luki na jedynce. Może warto było dać szansę na chociaż kilka minut Telfairowi?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz