piątek, 29 marca 2013

Szansa Kendalla Marshalla.

Utah Jazz - Phoenix Suns 103:88
(34:23, 19:21, 22:27, 28:17)

Phoenix Suns - Sacramento Kings 103:117
(32:38, 18:26, 28:24, 25:29)
fot. Jeff Mankie
Goran Dragić dostał wolne od Lindsey'a Huntera i całego sztabu szkoleniowego Phoenix Suns ze względu na zmęczenie i poobijanie. Pewnie trochę w tym prawdy jest, ale myślę, że celem takiego zabiegu było również danie szansy Kendallowi Marshallowi jako pierwszemu rozgrywającego drużyny NBA (tankowanie? nieeeeee). Efekt? 23 asysty Kendalla i dwie porażki Suns.


Porażka z Utah Jazz była bardziej przewidywalna niż wszystko to co pada z ust wróżbity Macieja. Jazzmani musieli ten mecz wygrać i w zasadzie przez cały czas kontrolowali przebieg spotkania. Do zwycięstwa poprowadził ich duet Hayward - Jefferson. Obaj zawodnicy rzucili po 25 punktów i byli bez wątpienia najlepszymi zawodnikami swojej drużyny. Hayward jest niesamowicie mądrym zawodnikiem o wysokim koszykarskim IQ (hello Michael Beasley) i jeśli doszłoby w lutym do wymiany na linii Suns - Jazz (Dudley, Gortat <-> Hayward, Jefferson) to w Phoenix byliby zachwyceni byłem liderem uniwersytetu Butler.

Jak zaprezentował się w swoim pierwszym starcie w NBA Marshall? 13 asyst to bardzo dobry wynik jak na swój pierwszy mecz w pierwszej piątce. Jednak jeśli łudzicie się, że każda z tych asyst była TAKA. Większość kluczowych podań Marshalla docierały do Luisów Scolów i innych jumpshooterów z Phoenix. Oczywiście było kilka podań, w których moglibyśmy doszukać się większej finezji, ale jednak nie było takich fajerwerków jak podczas Sylwestra w Rio. Jednak nie myślcie, że coś próbuję mu tutaj ująć. Po prostu stwierdzam fakt. W początkowej fazie meczu Kendall miał też bodajże trzy niepotrzebne straty, ale jak ochłonął to troszczył się o piłkę bardziej.

Z Kings było to 10 asyst i większość w podobnym stylu jak dzień wcześniej. W tym meczu jednak ktoś chyba kazał mu rzucać, bo widać było większe skupienie na rzucie w jego grze. Marshall trafił 4 z 12 rzutów, ale kilka z tych niecelnych to były typowe in-and-outy.

Obrona? Z Jazz nie było źle. Kryty przez Marshalla Mo Williams trafił tylko 3 z 9 rzutów i był dobrze broniony. W kilku sytuacjach w zagraniach screen and roll widać było pewne niezdecydowanie w oczach naszego rozgrywającego  oraz kilka razy zgubił się również przy rotacjach. Z Kings było gorzej, bo poruszający się z prędkością światła Isaiah Thomas rzucał Kendallem na lewo i prawo. Thomas dodatkowo miał dobry dzień co nie poprawiło wizerunku defensywnego Marshalla.

Isaiah Thomas rzucił 23 punkty z 10 rzutów (+ 8 asyst) i był obok mającego monstrualny mecz DeMarcusa Cousinsa główną przyczyną porażki Suns. Cousins wyglądał przy podkoszywych Suns mniej więcej jak Godzilla krocząca ulicami i rozwalająca wszystko co stanie na jej drodze. 34 punkty, 12/16 z gry i 14 zbiórek. Nie było na niego odpowiedzi.

Najlepszym zawodnikiem Suns w tej serii back-to-back był Luis Scola. 45 punktów, skuteczność na poziomie 58% i 14 zbiórek to jego dorobek z dwóch meczów. Kilka razy Argentyńczyk pokręcił przeciwnikami w pomalowanym, ale większość punktów zdobył rzucając tęcze z 6 metrów. Przeciwko Jazz dobrze zagrał również Wes Johnson (22 punkty) i to jego trójka na koniec trzeciej kwarty mogła dać małą nadzieje na walkę w czwartej kwarcie (wielki run Jazz na jej początku te nadzieje rozwiał). Minionej nocy bardzo podobała mi się gra P.J. Tuckera (18 punktów, 3 przechwyty), który harował jak wół i to jego kończone kontrataki były momentami, w których Kings nie czuli się bezpiecznie.

Goran Dragić odpoczął, a Suns dwiema porażkami przybliżyli się do pewnego wyboru w TOP5 draftu. Teraz dzień przerwy i do US Airways Center przybywa najlepsza obrona w lidze, czyli Indiana Pacers.

Tank you very much.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz