czwartek, 9 stycznia 2014

Powrót Barbosy, game-winner Greena!

Po wczorajszej porażce w Chicago, Phoenix Suns czekała niełatwa przeprawa w Minneapolis. Na szczęście Słońca pokazały charakter w końcówce meczu i dzięki game-winnerowi Geralda Greena, rzuconemu na cztery sekundy przed końcową syreną, Suns jadą w dalszą podróż bogatsi o ważne zwycięstwo. 104:103 Suns.


Po dwóch kwartach Suns prowadzili szęścioma punktami i grali zdecydowanie lepiej niż dzień wcześniej. Niestety w trzeciej kwarcie gospodarze się obudzili głównie za sprawą biegającego jak sarenka i kończącego kontry Corey'a Brewera. Czwarta kwarta to był istny dreszczyk emocji. Brewer na nieszczęście trafił dwie trójki z prawego rogu i przewaga Wolves wzrosła do 9 punktów. Na szczęście w ostatnich dwóch minutach meczu Słońca stanęły na wysokości zadania. Zupełnie niewidoczny w meczu z Bulls, a grający tym razem swoje PJ Tucker (4 punkty, 10 zbiórek) uratował posiadanie po niecelnej trójce Gorana Dragicia i faulowany nie pomylił się na linii. Niecelny rzut Kevina Love'a i skończona eurostepen kontra przez Gorana pozwoliła Słońcom zbliżyć się na dwa punkty. Wtedy świetną defensywą Suns zmusili Wolves do straty piłki i odpowiedzialny za przechwyt Markieff Morris pociągnął sam na kosz i został sfaulowany. Mógł doprowadzić do remisu, ale trafił tylko 1 z 2 wolnych. Na szczęścia po raz kolejny jego ręcę okazały się tymi błogosławionymi i po dobrym odprowadzeniu Ricky'ego Rubio do linii końcowej, młody Hiszpan podał piłkę do rąk Morrisa.

Jeff Hornacek poprosił o timeout, aby rozrysować zagrywkę mającą dać zwycięstwo Suns. Goran Dragić zagrał na szycie pick-and-popa z Channingiem Frye'm, ale pogubił się nieco w kozłowaniu i rzucił jakiegoś farfocla w stronę Markieffa. Kieff opanował piłkę i oddał ją Greenowi, który odchylając się i wypadając już poza linie końcową oddał trudny rzut. Piłka nawet nie dotknęła obręczy i słychać było tylko trzepot siatki.



Timberwolves mieli jeszcze prawie 4 sekundy na odwrócenie losów meczu, ale Kevin Martin nie wykorzystał całkiem niezłej szansy na zwycięski rzut. Kuniec.

Po game-winnerze Greena obudziłem cały blok i jutro rano spodziewam się w odwecie tłuczenia kotletów za ścianą o 6 rano. Ewentualnie rozbitych jajek na drzwiach. Co z tego, skoro Suns odnieśli fantastyczne zwycięstwo dając nam wszystkim duże powody do radości.

Nie byłoby tej wygranej bez Geralda Greena (14 punktów, 5/12), ale też przede wszystkim bez świetnej gry duety Dragić-Frye. Goran rzucił 26 punktów, grając agresywnie do kosza i trafiając dwie ważne trójki w ostatniej kwarcie. Zdecydowanie wygrał pojedynek rozgrywających z Ricky'm Rubio i komentujący ten mecz dla ESPN mówił o tym, że Suns powinni mieć swojego rezprezentanta podczas All-Star Game i napomknął tutaj nazwisko Dragicia. Po tym meczu widać jak duże znaczenie ma gra Czajnika Frye'a. W Chicago nie mógł wejść w mecz siedząc na ławce z dwoma szybkimi faulami. Tym razem tego problemu nie było i Frye szybko wstrzelił się trafiając trójki ze szczytu (3/5 w pierwszej kwarcie). Pokazał też, że potrafi grać na półdystansie i bliżej kosza, a w kilku akcjach wyglądał jak rzucający obrońca w ciele centra. 22 punkty, 5 na 10 z dystansu.

Leandro Barbosa dostał list czystości od FIBA, podpisał kontrakt i kilka godzin później biegał już po parkiecie w stroju Suns. Dostał wyraźne zielone światło od Jeffa Hornaceka, bo zaraz po wejściu oddał rzut (niecelny), a potem bez wahania atakował kosz. Widać, że ciągle nie ma problemów z szybkością i mimo tego, że trafił tylko 1 z 6 rzutów, może być bardzo przydatnym graczem pod nieobecność Erica Bledsoe. Po 3 punkty, zbiórki i asysty w 13 minut gry.

Wielkie brawa należą się Suns za zatrzymanie duetu Love-Peković na tylko 10 celnych rzutach z 36 oddanych. Love miał zupełnie nieudany dzień, a Peković tylko przez kilka chwil wyglądał jak dominator. Brawo.

Suns mają teraz dzień odpoczynku po czym czeka ich pojedynek w Memphis. Go Suns!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz