niedziela, 10 lutego 2013

Quo Vadis Słońca?

Po wczorajszej porażce z Oklahoma City Thunder byłem tak rozgoryczony, że w ramach protestu zrezygnowałem z napisania relacji z tego meczu. Dzisiaj, z trochę chłodniejszą głową postanowiłem ocenić nie tylko ten mecz, ale poczynania naszej drużyny w ostatnich tygodniach.

Lindsey Hunter potrzebował kilku spotkań, żeby całkowicie przemodelować sposób gry Phoenix. Ma za sobą już 10 meczów, także można przyjąć, że grająca obecnie drużyna to już jest odbicie jego ręki. Co się zmieniło?

Przede wszystkim większy nacisk został położony na grę zawodników obwodowych. U Alvina Gentry'ego Goran Dragic był czołowym strzelcem, ale sam atak był bardzo zbilansowany. Mieli w nim uczestniczyć wszyscy zawodnicy, w mniej więcej równych proporcjach, tymczasem Hunter wyłonił dwóch zdecydowanych liderów ofensywy.

Są nimi Goran Dragic i Michael Beasley, czyli zawodnicy, na których postawił generalny manager Suns - Lance Blanks. To on stał za ściągnięciem do szerokiego składu szkoleniowego Huntera, także można się było od razu spodziewać, że zmiana na stanowisku trenera da dużą wolność nowo zatrudnionym zawodnikom.

Wyniki na początku są obiecujące, bo Phoenix wygrali 4 z pierwszych 10 spotkań, czyli zwyciężają częściej niż za Gentry'ego. W drużynie widać jednak podziały. Nie ma zwartej grupy, która trzymała się jeszcze rok wcześniej. Świetnie to odzwierciedla zachowanie ławki rezerwowych. Jak oglądacie mecze Suns, to przyjrzyjcie się jak reaguje ławka na wydarzenia na boisku.

Nie ma spontanicznej radości po efektownych wsadach lub bardzo trudnych rzutach. Nie ma chęci wspierania nawet duchowego kolegi, który jest na boisku, bo przecież on zabiera nasze minuty gry.

Taka postawa się tyczy wszystkich, w tym naszego Marcina Gortata. Wydaje się wielokrotnie, że Polak jest odpuszczany przez kolegów w ataku. Świetnie pokazał to mecz przeciwko Oklahoma City Thunder, gdzie swoje 2 rzuty z gry oddał dopiero w czwartej kwarcie. Jednak w przeliczeniu na 36 minut gry, Gortat oddaje u Huntera średnio 10.5 rzutu, co jest identycznym wynikiem, jak u Gentry'ego w tym sezonie.

W grze Polaka brakuje jednak tego, co zawsze mu zarzucano, czyli agresji. Różnica jest taka, że jeszcze w poprzednim sezonem tej agresji brakowało w ataku, przy kończeniu akcji spod kosza, ale nie można mu było jej odmówić w walce pod własnymi tablicami. Polish Machine w przeliczeniu na 36 minut zbierał prawie 1.5 piłki więcej niż obecnie. Co prawda teraz minimalnie lepiej blokuje, ale jest to efekt początku sezonu. W ostatnich 10 meczach tych bloków było łącznie 8, co daje średnią poniżej 1 na mecz.

W poprzednich rozgrywkach braki w blokach Polak nadrabiał wymuszaniem fauli ofensywnych, czym często irytował, ale też był dość skuteczny. W obecnych rozgrywkach takie zagrania można policzyć na palcach może dwóch rąk, jak się dobrze przyjrzymy.

Nawiązałem wczoraj rozmowę na czacie na jednym z serwisów piszących o NBA, w której fani nie mają pretensji do Gortata, że ten się obraża na drużyne i gra jak gra. Ale dlaczego nie mieć o to pretensji. Przecież płaci się mu grube miliony! I coś takiego jak walka na tablicach jest dla niego podstawowym obowiązkiem.

Jeśli zatem Gortat chce, żeby mu częściej podawano, to nie ma niestety na co liczyć. Jeśli chce oddawać więcej rzutów, musi agresywniej atakować tablicę rywala. A przy okazji, jeśli będzie w tym skuteczny, to reszta drużyny będzie mu częściej podawać, a my przed telewizorami i komputerami będziemy mniej zirytowani.

Marcin, weź się w garść, bo żal d... ściska jak się patrzy na Twoją grę w ostatnich meczach.

2 komentarze:

  1. Żal dupe ściska jak przeczytałem końcówkę tego newsa. Mimo wszystko to nadal najlepszy polski zawodnik w kosza. Mamy prawo wymagać więcej, ale nikt nigdy do tej pory nie dostał się tak wysoko, więc nieco szacunku mu się należy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Szacunek mu się oczywiście należy, ale to nie znaczy, że trzeba przyjmować wszystko jakim jest i przestać wymagać.

    OdpowiedzUsuń