piątek, 30 listopada 2012

Wycieczka do Kanady.


Toronto Raptors - Phoenix Suns
01.12.2012 godz. 01:00
Air Canada Centre
fot. Matt York/Associated Press
Dzisiaj zapowiedź krótka, bo napięty plan dnia do tego zmusza. Po blamażu w Detroit przed Suns kolejny przeciwnik z dołu Konferencji Wschodniej, jedyny przedstawiciel Kanady w NBA, Toronto Raptors. Raptors wygrali do tej pory 3 spotkania na 16 rozegranych, z czego we własnej hali ich bilans wynosi 2-4. Istnieje szansa, że w dzisiejszym meczu nie wystąpi Andrea Bargnani, który narzeka na kostkę i w ostatnim meczu z Grizzlies nie zagrał. Bargnani w tym sezonie nie gra póki co dobrze, o czym świadczy choćby jego skuteczność rzutów na poziomie 39%, co jak na gracza podkoszowego jest bardzo słabym wynikiem (tak samo jak 4,7 zbiórki na mecz, ale do tego już się zdążyliśmy przyzwyczaić). Liderem zespołu z Toronto jest DeMar DeRozan i to jego Suns powinni się dzisiaj najbardziej obawiać. DeRozan przedłużył kontrakt z Raptors i stara się wszystkim udowodnić, że był to dobry ruch jego drużyny. Oprócz Bargnaniego pod znakiem zapytania stoi występ Amira Johnsona, a na parkiecie na pewno nie zobaczymy Landry'ego Fielda oraz Alana Andersona. Raptors włączyli dzisiaj do składu Mickaela Pietrusa, ale ciężko powiedzieć czy wystąpi on w tym spotkaniu. Warto zwrócić jeszcze uwagę na młodego centra Jonasa Valanciunasa, który może okazać się niełatwym przeciwnikiem dla Marcina Gortata. Phoenix Suns miejmy nadzieje, że zapomnieli o ostatnim meczu i dziś na pełnym gazie wyjdą na parkiet i pokonają Toronto Raptors. Przede wszystkim muszą więcej dzielić się piłką, nie oddawać bezsensownych rzutów bez pozycji i walczyć do końca i z energią o każdą piłkę. Trzymamy kciuki i wierzymy w wygraną. Go Suns!

Przewidywane piątki:

Raptors: Lowry - DeRozan - Kleiza - Bargnani(Davis) - Valanciunas
Suns: Dragić - Brown - Beasley - Morris - Gortat

czwartek, 29 listopada 2012

Dno, tragedia, katastrofa.


Detroit Pistons - Phoenix Suns 117:77
(24:24, 31:20, 26:16, 36:17)
fot. nba.wp.pl
Po takim meczu jak ten ciężko jest cokolwiek napisać. Gdyby nie to, że bardzo chcę oglądać w akcji Kendalla Marshalla to odpuścił bym ten mecz w połowie 3 kwarty, bo po prostu żal było patrzeć na grę Suns. Rozumiem to, że każdemu może mecz nie wyjść, że przeciwnik może być nie do pokonania. Ale nie można poddawać się po czterech minutach 3 kwarty. Od wtedy trener Gentry zaczął grać rezerwowymi i wyraźnie widać było, że nie ma zamiaru walczyć w tym spotkaniu. To raz. Dwa, że Gentry nie ma żadnego, a to żadnego, pomysłu na grę. Nie widać w grze ruchu piłką, większość graczy decyduje się na indywidualne akcje, które częściej kończą się porażką niż sukcesem, a reakcji z ławki brak. Nie słyszałem jeszcze o plotkach, według których włodarze Suns zastanawialiby się nad zastąpieniem Gentry'ego, ale może tego właśnie potrzeba drużynie. Alvin miał zawsze dobry kontakt z zawodnikami, ale gra klubu z Arizony nie może tak wyglądać. O dzisiejszym meczu powiedzieć można tyle, że gracze z Detroit dominowali w każdym względzie, a wrażenie robi 12/16 zza łuku. Każdy z zawodników Tłoków, oprócz Kima Englisha, zanotował co najmniej +10 w plusominusach. Bardzo dobrze z ławki zagrali Rodney Stuckey, o którym pisałem w zapowiedzi, że w tym sezonie zawodzi, oraz Charlie V (19 punktów, 4/5 za 3, +32 w 20 minut gry!). W Suns żaden z zawodników nie zagrał dobrze (albo po prostu: każdy zagrał słabo), a jedynie po Goranie Dragiciu i Marshallu widać było, że się starają. Nie liczyłem ile airballi Suns w tym meczu rzucili, ale było ich kilka i to nawet z czystych pozycji. Widać było również brak zaangażowania chociażby w takich elementach jak walka o zbiórki. Myślę, że więcej komentarza dzisiejszy mecz nie wymaga i jeśli nic się nie zmieni to po wycieczce do Kanady możemy być po raz kolejny rozczarowani. Choć pewnie gorzej już być nie może.

środa, 28 listopada 2012

Pokonać Tłoki po raz drugi.


Detroit Pistons - Phoenix Suns
29.11.2012 godz. 01:30
The Palace of Auburn Hills
fot. Ross D. Franklin/AP Photo
Krótko mówiąc, dziś Phoenix Suns walczą o przedłużenie serii wyjazdowych zwycięstw do dwóch. Pokonali już w tym sezonie Pistons w drugim meczu sezonu 92:89. Liderem Słońc w tamtym meczu był Marcin Gortat (16-16) i nie byłoby nam, kibicom, smutno gdyby dziś powtórnie osiągnął taki wynik. Detroit mieli bardzo słaby start, bo zaczęli od 8 porażek i niektórzy wróżyli im nawet brak wygranej do końca pierwszego miesiąca rozgrywek. Ostatnimi czasy wygrali jednak 4 z 7 meczów, pokonując na własnym parkiecie między innymi Boston Celtics i to różnicą 20 punktów. Najlepszym zawodnikiem gospodarzy dzisiejszego spotkania jest w tym sezonie niewątpliwie Greg Monroe notujący średnio 17 punktów i 9,5 zbiórki w meczu. Zupełnie odwrotnie ma się Rodney Stuckey, którego postawa jest pewnym zaskoczeniem. Bo jak inaczej nazwać 34% z gry i jeszcze gorsze 22% za 3 przekładające się 9,4 punkty w meczu? Trener Pistons, Lawrence Frank, przesunął Stuckey'a na ławkę a jego miejsce zajął debiutant Kyle Singler. Singler został wybrany rok temu przez Detroit w drugiej rundzie draftu, ale po przygodzie w Hiszpanii i nabyciu doświadczenia dopiero w tym roku dołączył do składu Pistons. Dostał od trenera kredyt zaufania i spisuje się bardzo dobrze, a także trafia rewelacyjne 47% za 3 (16/34). Suns będą musieli uważać również na grającego co raz lepiej Brandona Knighta oraz weterana Tayshauna Prince'a. W obozie Phoenix panuje radość z powodu powrotu do zdrowia i do formy Jermaine O'Neala. Cierpi na tym niestety nasz Marcin, który w ostatnich dwóch meczach nie pograł w czwartych kwartach. Wierzę jednak w to, że będzie to dodatkowa forma motywacji i Polski Młot pokaże nam jeszcze nie raz na co go stać. Takiej ulgi jak w meczu z Cavaliers na pewno dziś nie będzie, dlatego trzymamy podwójnie mocno kciuki i liczymy na zwycięstwo. Go Suns!

Przewidywane piątki:

Pistons: Knight - Singler - Prince - Maxiell - Monroe
Suns: Dragić - Brown - Beasley - Morris - Gortat

Zwycięstwo w brzydkim meczu.


Cleveland Cavaliers - Phoenix Suns 78:91
(13:19, 19:18, 27:34, 19:20) 
fot. David Richard/US Presswire
To był bardzo ciężki mecz do oglądania. 33 straty, 35% z gry Cavs (do przerwy to było nawet bodajże 27%) i dużo niepoukładanych akcji. Przyjemność z oglądania tego meczu mieli bez wątpienia latynoamerykanie. Anderson Varejao zdominował ten mecz na deskach (18 zbiórek, 6 w ataku) i odnalazł się niesamowicie w ofensywie zdobywając 20 punktów (10/15) i zaskakując skutecznością swoich jumperów. Argentyńscy kibice Suns mieli jeszcze więcej powodów do szczęścia, bo ich drużyna nie tylko wygrała ten mecz, ale też Luis Scola zagrał bardzo dobrze z ławki (14 punktów, +23). Pierwsza połowa meczu była po prostu beznadziejna, ale w trzeciej kwarcie gra się trochę ożywiła. W pewnym momencie Cavaliers osiągnęli nawet prowadzenie, a Varejao otrzymał pomoc w postaci dobrego momentu gry Alonzo Gee. Pierwszoroczniak Dion Waiters dorzucił w całym meczu 16 punktów, ale potrzebował do tego aż 20 rzutów. Przełom w drużynie gości nastąpił w momencie kiedy Shannon Brown usiadł na ławce (i na szczęście już z niej nie wstał). Wspominałem już, że jakkolwiek przekonałem się do gry Telfaira, tak w dalszym ciągu nie mogę patrzeć na Browna biegającego po parkiecie. Nie rozumiem tych, po prostu głupich, decyzji rzutowych i podpalania się w momencie kiedy dostaje piłkę. Wróćmy jednak do meczu. Nastąpił przełom, ponieważ na koniec trzeciej kwarty Suns zanotowali serię punktową 14-0, między innymi dzięki dobrej grze Jareda Dudley'a, na którą przed meczem liczyłem. W czwartej kwarcie Słońca kontrolowały już grę dzięki doświadczeniu O'Neala i Scoli, a także dorzuconym w między czasie trzem trójkom Gorana Dragicia. Kolejny dobry mecz rozegrał Michael Beasley, który trafił 6 z 8 rzutów (15 punktów) i nie podejmował głupich decyzji. Cichy mecz miał Markieff Morris, a Marcin Gortat niestety zagrał słabo. Polak nie tylko dał zdominować się Varejao, ale też nie radził sobie w ataku i spotkanie zakończył z 6 punktami na koncie (3/7 z gry i 0/4 z linii). Cieszy zwycięstwo, choć gra nie zadowalała. Możemy być wdzięczni gospodarzom, że zagrali słabe spotkanie, ale brawa należą się też naszym rezerwowym. Dziś w nocy czeka Suns spotkanie w Detroit i wierzę głęboko, że nie tylko uda się pokonać miejscowych Pistons, ale też gracze z Arizony poprawią swoją grę i będzie ona przyjemniejsza dla oka.

wtorek, 27 listopada 2012

Obronić własną deskę i pokonać Cavs.


Cleveland Cavaliers - Phoenix Suns
28.11.2012 godz. 01:00
Quicken Loans Arena
fot. Mark J. Rebilas/US Presswire
Dzisiejszej nocy dojdzie do drugiego w tym sezonie starcia Kawalerzystów ze Słońcami. Pierwszy mecz odbył się 10 listopada i był to pamiętny comeback Suns, którzy już w pierwszej połowie przegrywali nawet 26 punktami. Był to największy powrót do meczu na własnym parkiecie w historii Phoenix Suns, a spotkanie zakończyło się wynikiem 107:105. Tym razem, gospodarze przystępują do meczu bez swojego kontuzjowanego lidera, Kyrie Irvinga. Podczas jego absencji pozycję rozgrywającego w pierwszej piątce okupuje Jeremy Pargo i wywiązuje się z tej roli bardzo dobrze. Zdobywa średnio 17 punktów przy 45% skuteczności i zalicza 3,8 asysty. Głównym zadaniem dla Suns będzie dziś przede wszystkim zdominowanie walki na tablicach. Anderson Varejao wraz z Tristanem Thompsonem to najlepiej zbierający duet w lidze na atakowanej desce. Tak więc celem całej rotacji podkoszowych Słońc jest odciągnięcie tej dwójki od swojej tablicy. Cavaliers są obecnie na przedostatnim miejscu w konferencji wschodniej z bilansem 3-11, ale z 14 spotkań rozegranych tylko 4 grali na własnym parkiecie (2-2). Dziś w nocy zagrają back-to-back po wyjazdowej porażce w Memphis. Suns mieli dzień przerwy na odpoczynek i na przemyślenie swojej gry. W ostatnim meczu, szczególnie w pierwszej połowie, było widać brak pomysłu na grę w ataku i możemy tylko zastanawiać się czy to zawodnicy nie wykonywali założeń sztabu trenerskiego czy też właśnie trener nie potrafił odpowiednio ustawić gry. Michael Bealsey dziś za pewne wróci do swojej "normalności", tym bardziej, że na przeciw będzie miał bardzo dobrego obrońce jakim, bez żadnych wątpliwości, jest Alonzo Gee. Goran Dragić był liderem Suns w pierwszym meczu przeciwko Cavs (26 punktów) i dziś liczymy ponownie na taką dyspozycję Słoweńca. Zadaniem Marcina Gortat oprócz wspomnianej już wyżej walki z Varejao będzie również przekonanie trenera, że warto na niego stawiać w czwartych kwartach i jestem przekonany, że to mu się uda. Choć w zasadzie czym jeszcze można przekonać Gentry'ego, jeśli to wszystko to są jego własne fanaberie. Osobiście wierzę również w dobrą grę z ławki Jareda Dudley'a, który zwykł być świetnym zmiennikiem z ławki jeszcze za czasów Nasha i Stoudemire'a. Luis Scola przyzwyczaja się do roli rezerwowego i powinien być solidnym wsparciem ofensywy Suns. Panowie TT, czyli Tucker oraz Telfair oswoili nas już ze swoją solidną postawą, więc liczymy, że nas po raz kolejny nie zawiodą. Miejmy nadzieje, że zawodnicy pokażą dziś 100% swoich możliwości, a trenerzy nie pogubią się w odpowiednim rotowaniu zawodnikami i w dalszą trasę drużyna ruszy bogatsza o kolejne zwycięstwo. Go Suns!

Przewidywane piątki:

Cavaliers: Pargo - Waiters - Gee - Thompson - Varejao
Suns: Dragić - Brown - Beasley - Morris - Gortat

poniedziałek, 26 listopada 2012

Jrue Holiday nie był na wakacjach.

Philadelphia 76ers - Phoenix Suns 104:101
(23:20, 23:21, 34:34, 24:26) 

Alvin Gentry postanowił sprawić swoim starterom prezent w postaci wakacji w czwartej kwarcie co zaowocowało porażką, a powiedzmy sobie szczerze - mecz był do wygrania. Nie mam nic do zarzucenia rezerwowym Suns, zagrali bardzo dobre spotkanie i byli lepsi od rezerwowych Szóstek w punktach (40:26), zbiórkach (18:7) i asystach (8:3). Jednak zupełnie nie potrafię zrozumieć, dlaczego trener Gentry tak długo czekał z wprowadzeniem na parkiet graczy z pierwszej piątki, kiedy ważyły się losy spotkania. Co więcej, Marcin Gortat (18 punktów, 7 zbiórek) po znakomitej trzeciej kwarcie, w której odnalazł się w roli go-to-guy (3 akcje 2+1, 13 punktów), nie zagrał w decydującej części nawet sekundy. Zaszczytu zagrania więcej niż 3 minut w czwartej kwarcie doznał tylko Michael Beasley. Mimo to, Suns byli cały czas w meczu, a kiedy Philadelphia odskakiwała na kilka punktów to jeśli nie Gortat, to Beasley zdobywał kilka punktów z rzędu i mecz znów był na styku. Prawdziwym bohaterem spotkania był Jrue Holiday, który robił rzeźnię na parkiecie i był dosłownie nie do zatrzymania. Rzucił career-high 33 punkty, miał w dorobku również 13 asyst i grał jak na prawdziwego lidera przystało. Nie po raz pierwszy w tym sezonie pokazał, że będzie jednym z głównych kandydatów do nagrody Most Improved Player, a kto wie, może nawet kandydatem do All-Star Game. Na 14 sekund przed końcem meczu Słońca miały piłkę przy stanie 103-101 dla 76ers, ale Beasley, który zdecydował się na indywidualną akcję spudłował stosunkowo łatwy dwutakt i kolejna porażka zostaje dopisana do bilansu Phoenix Suns. Oprócz Gortata i Beasleya, na pochwały zasługuje również Sebastian Telfair (dobre decyzje rzutowe, 5/8), którego postawa w tym sezonie jest dla mnie sporym zaskoczeniem. W 76ers wyróżnienie otrzymują jeszcze, dobrze dysponowany na dystansie i deskach, Evan Turner oraz Lavoy Allen, który mimo problemów z faulami dobrze prezentował się po obu stronach parkietu. Dziś w nocy Suns odpoczywają, a już kolejnej zmierzą się z, osłabionymi brakiem Kyrie Irvinga, Cleveland Cavaliers. 

niedziela, 25 listopada 2012

Dobrze rozpocząć trasę wyjazdową.


Philadelphia 76ers - Phoenix Suns
26.11.2012 godz. 00:00
Wells Fargo Center
fot. P.A. Molumby/Getty Images
Przed Phoenix Suns sześć spotkań wyjazdowych, ale każde z pierwszych czterech jest, według mnie, do wygrania. Philadelphia nie zachwyca grą na własnym parkiecie, co pokazują porażki z Milwaukee Bucks i prawie 20-punktowa porażka z Detroit. Dzisiejszej nocy 76ers ulegli, również na własnym parkiecie, Thunder, ale dopiero po dogrywce. Kluczem do zwycięstwa dla Suns będzie zatrzymanie trójki Holiday - Turner - Thaddeus Young. Mimo dużego problemu ze stratami, Jrue Holiday od początku sezonu pokazuje dobrą formę, za równo jako strzelec jak i kreator. W dalszym ciągu zagadką jest pozycja centra w drużynie Douga Collinsa, bo Andrew Bynum dalej próbuje zbić wszystkie kręgle w jednym uderzeniu, a Lavoy Allen i Kwame Brown za zmianę rozpoczynają mecze w pierwszej piątce. Dziś w nocy zagrał w niej Allen, w poprzednim meczu Brown, więc kto wystąpi dziś? Collins pewnie będzie rzucał monetą. Suns nie mogą sobie pozwolić na ponowną gonitwę, dlatego od początku starterzy muszą stanąć na wysokości zadania i grać dobrą koszykówkę. Po ostatnim słabszym występie, Marcin Gortat powinien dziś pokazać swoją wartość, a na Dragicia i Morrisa możemy też spokojnie liczyć. Michael Beasley szuka nie tylko lepszego fryzjera, ale też dobrej formy. Jednak przy takiej grze P.J.Tuckera jakiej jesteśmy świadkami, ta słaba postawa Beasley'a schodzi na dalszy plan. Nie obejdzie się również bez dobrej gry ławki i miejmy nadzieje, że Shannon Brown nie wda się w pojedynek na najwięcej rzutów bez pozycji z Nickiem Youngiem. Sixers grają back-to-back i to na dodatek po dogrywce co również jest obiecujące w perspektywie zwycięstwa Słońc. 

Przewidywane piątki:

76ers: Holiday - Richardson - Turner - Young - Brown(Allen)
Suns:
 Dragić - Brown - Beasley - Morris - Gortat

Obaj panowie są w innych klubach, ale Marcinowi z pewnością dobrze kojarzy się ten mecz z 76ers.


sobota, 24 listopada 2012

Comeback, dogrywka i zwycięstwo!


Phoenix Suns - New Orleans Hornets 111:108
(23:31, 24:22, 30:28, 26:22, 8:5(OT)) 

Przed Suns 6-meczowa trasa wyjazdowa, więc dzisiejsze zwycięstwo było bardzo ważne. Nie obyło się bez nerwów, 19 punktów straty w 3 kwarcie, roztrwonienia 8-punktowej przewagi na nieco ponad minutę przed końcem regulaminowego czasu gry. Na szczęście w dogrywce udało się zachować zimną krew i wygrana stała się faktem. Ale po kolei. Alvin Gentry wypuścił do gry dokładnie taką samą piątkę jak w poprzednim meczu, co przypuszczam, że nie było zaskoczeniem dla nikogo. Monty Williams z kolei zdecydował się posadzić na ławce Austina Riversa, a w jego miejsce mecz rozpoczął Roger Mason. Anthony Davis siedział na końcu ławki ubrany w garnitur, co pewnie byłoby ulgą dla fanów Phoenix, gdyby nie facet z numer 33 na plecach, Ryan Anderson. Hornets zaczęli mecz od 10/12 za gry, a prym wiódł gorący, jak wyjęta prosto z pieca pizza, Vasquez. W pierwszej połowie trafił wszystkie 7 rzutów i rozdał 7 asyst. Phoenix zaczęli trochę niemrawo, choć Markieff Morris kontynuował swoją fantastyczną postawę. Poza nim, pierwsza piątka Suns grała w 1 połowie po prostu słabo i dzięki dobrej grze ławki, a przede wszystkim P.J. Tuckera i Jermaine O'Neala (walka na atakowanej desce), strata do Szerszeni wynosiła po 1 połowie tylko 6 punktów. Katastrofa nastąpiła na początku 3 kwarty. Wspomniany już Anderson rozpoczął swój festiwal trójek i nie miało znaczenia czy rzucał wypadając za linie boczną, czy z ponad 8 metrów przez ręce. Rezultat był ten sam - bottom of the net. Gracze z Arizony mieli przestój w ofensywie i mnożyły się rzuty bez pozycji i straty. Na szczęście Dragić pozazdrościł Andersonowi i głównie za sprawą jego trzech trójek Suns wrócili do gry. Trzecią kwartę zakończyli runem 22-7 a wisienką na torcie była trójka, buzzer beater, Tuckera. W czwartej kwarcie udało się nam w końcu objąć prowadzenie, dzięki Dudley'owi i jego trójce. Ławka trenera Gentry'ego robiła fantatyczną pracę na parkiecie i wydawało się, że osiągnięte 8-punktowe prowadzenie da upragnione zwycięstwo. Ale nie. Anderson trafił za 3, Lopez trafił za 2, a Greivis Vasquez w kontrze trafił ponownie za 3 na remis. Suns nie popisali się w końcówce, a rzut Dudley'a nie miał prawa wpaść i zostaliśmy świadkami dogrywki. Dogrywkę wygrała obrona. Przez 4,5 minuty Hornets nie mogli znaleźć drogi do kosza i nie dlatego, że byli wymęczeni, ale dlatego, że Suns zmuszali ich do grania 24-sekundowych akcji i rzucania z trudnych pozycji. Z drugiej strony nie było zawodnika, który mógłby przejąć mecz, ale na niecałą minutę przed końcem Morris trafił daggera zza lini 7,24 (świetny mecz 9/12 z gry, career-high 23 punkty). Goście mieli jeszcze nawet szanse na drugą dogrywkę, ale Mason nie trafił trójki, której trafić nie mógł. Ogromnie cieszy wygrana, a na pochwały zasługuje przede wszystkim cała ławka Suns + Dragić i Morris. Dodam jeszcze, że jestem wielkim fanem tego co robi P.J. Tucker na boisku. Jest wulkanem energii i pokazuje to nie tylko fantastyczną obroną i wszystkimi małymi rzeczami, które robi na parkiecie, ale też grą w ofensywie (15 punktów, 2/3 za 3, 7 zbiórek, 3 asysty). Przed nami trasa wyjazdowa i już w nocy z niedzieli na poniedziałek wizyta w Philadelphi. Go Suns!

piątek, 23 listopada 2012

Nie dać się ukąsić przez Szerszenie.

Phoenix Suns - New Orleans Hornets
24.11.2012 godz. 03:00
US Airways Center
fot. Christian Petersen/Getty Images

Trener Alvin Gentry zdecydował się na zapowiadane zmiany w pierwszej piątce Suns i w meczu przeciwko Portland Trail Blazers zobaczyliśmy w niej Shannona Browna oraz Markieffa Morrisa. Jared Dudley i Luis Scola zasiedli z kolei na ławce. Zaufanie Morrisowi to być może jedna z najlepszych decyzji trenera Słońc, ponieważ Keef, po świetnej lidze letniej, zupełnie nie potrafił się odnaleźć na starcie tego sezonu. Wydaje się, że pewność siebie wróciła do jego głowy i miejmy nadzieje, że świetna postawa z Blazers (9/13 - 17 pkt, 7 zb) jest dopiero początkiem progresu gry Morrisa. Marcin Gortat dostawał w czwartek podania i kończył je bez problemów (11/14 - 22 pkt) mając na przeciw pierwszoroczniaka Leonarda. Dzisiaj przyjdzie mu zmierzyć się z byłem rywalem o miejsce w pierwszej piątce drużyny z Arizony - Robinem Lopezem. Nie wiadomo jeszcze, czy w drużynie z Nowego Orleanu zobaczymy Anthonego Davisa, który ma problemy z kostką. Tak więc istnieje duża szansa, że goście zagrają dziś bez swoich dwóch gwiazd. Drugą jest oczywiście Eric Gordon, niedoszły rzucający obrońca Suns. Na rozpoczęcie poprzedniego sezonu Gordon trafił w Phoenix game-winnera w jednym z 9 spotkań jakie rozegrał w zakończonych w czerwcu rozgrywkach. Dziś w dalszym ciągu boryka się z kontuzją kolana i nie wiadomo, kiedy wróci do gry. Najjaśniejszym punktem w drużynie Hornets jest w tym sezonie jedyny wenezuleczyk w NBA, Greivis Vasquez. Vasquez jest w tej chwili czwartym podającym ligi i rozdaje średnio 8.5 asysty na mecz. Jak już wspomniałem występ numeru 1 tegorocznego draftu stoi pod znakiem zapytania, jednak pewny występu jest numer 10, czyli Austin Rivers. Tak jak kibice Hornets mogą być zadowoleni z postawy swojego pierwszego rozgrywającego, tak z pewnością czują niesmak patrząc na grę startującego rzucającego obrońcy. Rivers miał w tym tygodniu niezły mecz przeciwko Knicks, ale jego 31% z gry pozostawia wiele do życzenia. Austin z pewnością ma zadatki na dobrego gracza i dziś w Arizonie będzie kontynuował poszukiwania właściwego rytmu. Wróćmy jednak do drużyny z Phoenix. Oprócz dobrej gry pierwszej piątki, będzie potrzebna dziś dobra gra ławki, w tym Jermaine O'Neala, który w 18 minut przeciwko Blazers zanotował 17 punktów, 5 zbiórek i 2 bloki. Zarówno Scola jak i Dudley są wstanie rzucić kilkanaście punktów będąc rezerwowymi, a P.J. Tucker po raz kolejny dostarczyć powinien dużo energii i walki. No i nasz Marcin z pewnością będzie chciał udowodnić swoją wyższość nad Lopezem. Faworytem meczu są gospodarze i porażka będzie za równo dla mnie, jak i każdego kibica Suns rozczarowaniem.

Przewidywane piątki:

Suns:
Dragić - Brown - Beasley - Morris - Gortat
Hornets: Vasquez - Rivers - Aminu - Davis(Anderson) - Lopez

Game-winner Gordona z poprzedniego sezonu:

czwartek, 22 listopada 2012

Od tego się zaczęło...

Dlaczego akurat Phoenix Suns? Ktoś mógłby powiedzieć: "Aaa, kibicujesz Suns bo gra tam Marcin Gortat.". Inny rzuciłby: "Pewnie są Twoją drużyną, od czasów Charlesa Barkleya.". Oczywiście, są to powody dla których można było zostać kibicem drużyny z Arizony. U mnie było jednak trochę inaczej.

fot. nba.com











To był sobotni wieczór, 19 kwietnia 2008 roku, pierwsza runda playoffów i pojedynek San Antonio Spurs - Phoenix Suns. Zupełnie nie pamiętam jak trafiłem na ten mecz, ale odbywał się on akurat w idealnej dla nas porze. W tym momencie jest to dla mnie dziwne, ponieważ w tamtym czasie nie zwykłem oglądać NBA, ba, nie zwykłem nawet oglądać koszykówki. Jasne, zdarzało mi się obejrzeć mecz PLK, ale było to bardzo rzadko. Tamtego roku zacząłem też chodzić na mecze Mosiru Krosno w II lidze i otwierać się szerzej na koszykówkę, ale po nocach nie przesiadywałem przed ekranem. Wróćmy jednak do tematu. Włączyłem mecz Spurs - Suns i teraz wiem, że lepiej trafić nie mogłem. Jeśli chciałbym kogokolwiek zarazić dziś koszykówką, to tego typu mecz wybrałbym do pokazania. Cały czas wynik na styku, 2 dogrywki, niesamowite rzuty (tak Timie Duncanie - o Twojej trójce mówię), game-winner. Po prostu idealnie. Często jest coś takiego w nas, że jeśli oglądamy jakiś mecz, pojedynek, czy cokolwiek innego w jeszcze obcej dla nas dyscyplinie, to zaczynamy kibicować tym, którzy wygrali. Ten mecz zakończył się wynikiem 117:115 dla Spurs. Nie było dla mnie ważne, kto wygra, ale z biegiem meczu ściskałem coraz mocniej kciuki za Słońca. Podobała mi się ich szybka gra, niesamowity biały rozgrywający, jakiś Amare ładujący "z góry", no i wielki Shaquille. To był świetny mecz i od tamtego czasu wracałem do niego kilka razy. Nie oglądałem potem już żadnego meczu tej serii, ale wyniki zaczynałem śledzić w miarę na bieżąco. W kolejnym sezonie, NBA stało się dla mnie bardziej znajome, a ja pozostałem wierny Phoenix Suns. Najbardziej emocjonującym czasem w mojej jeszcze krótkiej przygodzie z NBA były zdecydowanie playoffy 2010. Ówczesny skład Suns, a przede wszystkim ich gra to było na prawdę coś! Grant Hill broniący najlepszych zawodników przeciwnych drużyn, pick&roll game Nasha i Stoudemire'a, niesamowita energia z ławki, Jarron Collins zaczynający mecze w pierwszej piątce (poważnie!). Do dziś zastanawiam się co by było, gdyby Ron Artest nie dobił air balla Bryant'a, który dał Lakers prowadzenie 3-2 w Finale Konferencji. Niestety, od tamtego czasu nie widzieliśmy Suns w rozgrywkach posezonowych, nie widzieliśmy też wysokich numerów w draftach. Na początku odszedł Stoudemire (lekarze mieli rację...), w tym roku pożegnaliśmy się ze Stevem Nashem i drużyna pozostała bez gracza formatu All Star. W tej chwili najlepsze co może spotkać Słońca to mądra przebudowa drużyny, dobre wybory w Drafcie, a nam kibicom pozostaje trzymać kciuki, abyśmy jak najszybciej wrócili do playoffów (i zaszli daleko!).

To tyle jeśli chodzi o krótki wstęp. Pomysł bloga powstał już jakiś czas temu, ale dopiero teraz udało mi się zebrać i zrealizować ten pomysł. Nie jestem żadnym redaktorem, dziennikarzem itp. itd., ale prowadzenie strony o swojej ulubionej drużynie jest czymś co chcę robić i postaram się, aby wyglądało to wszystko jak najlepiej. Głównie będę się skupiał na zapowiedziach, relacjach z meczów, wszelkich informacjach dotyczących drużyny (nie tylko tych z parkietu) oraz oczywiście własnych przemyśleniach o drużynie, jak i o zawodnikach. Na wszystkie sugestie, pomysły oraz rady jestem bardzo otwarty!


Łukasz