czwartek, 29 listopada 2012

Dno, tragedia, katastrofa.


Detroit Pistons - Phoenix Suns 117:77
(24:24, 31:20, 26:16, 36:17)
fot. nba.wp.pl
Po takim meczu jak ten ciężko jest cokolwiek napisać. Gdyby nie to, że bardzo chcę oglądać w akcji Kendalla Marshalla to odpuścił bym ten mecz w połowie 3 kwarty, bo po prostu żal było patrzeć na grę Suns. Rozumiem to, że każdemu może mecz nie wyjść, że przeciwnik może być nie do pokonania. Ale nie można poddawać się po czterech minutach 3 kwarty. Od wtedy trener Gentry zaczął grać rezerwowymi i wyraźnie widać było, że nie ma zamiaru walczyć w tym spotkaniu. To raz. Dwa, że Gentry nie ma żadnego, a to żadnego, pomysłu na grę. Nie widać w grze ruchu piłką, większość graczy decyduje się na indywidualne akcje, które częściej kończą się porażką niż sukcesem, a reakcji z ławki brak. Nie słyszałem jeszcze o plotkach, według których włodarze Suns zastanawialiby się nad zastąpieniem Gentry'ego, ale może tego właśnie potrzeba drużynie. Alvin miał zawsze dobry kontakt z zawodnikami, ale gra klubu z Arizony nie może tak wyglądać. O dzisiejszym meczu powiedzieć można tyle, że gracze z Detroit dominowali w każdym względzie, a wrażenie robi 12/16 zza łuku. Każdy z zawodników Tłoków, oprócz Kima Englisha, zanotował co najmniej +10 w plusominusach. Bardzo dobrze z ławki zagrali Rodney Stuckey, o którym pisałem w zapowiedzi, że w tym sezonie zawodzi, oraz Charlie V (19 punktów, 4/5 za 3, +32 w 20 minut gry!). W Suns żaden z zawodników nie zagrał dobrze (albo po prostu: każdy zagrał słabo), a jedynie po Goranie Dragiciu i Marshallu widać było, że się starają. Nie liczyłem ile airballi Suns w tym meczu rzucili, ale było ich kilka i to nawet z czystych pozycji. Widać było również brak zaangażowania chociażby w takich elementach jak walka o zbiórki. Myślę, że więcej komentarza dzisiejszy mecz nie wymaga i jeśli nic się nie zmieni to po wycieczce do Kanady możemy być po raz kolejny rozczarowani. Choć pewnie gorzej już być nie może.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz