czwartek, 22 listopada 2012

Od tego się zaczęło...

Dlaczego akurat Phoenix Suns? Ktoś mógłby powiedzieć: "Aaa, kibicujesz Suns bo gra tam Marcin Gortat.". Inny rzuciłby: "Pewnie są Twoją drużyną, od czasów Charlesa Barkleya.". Oczywiście, są to powody dla których można było zostać kibicem drużyny z Arizony. U mnie było jednak trochę inaczej.

fot. nba.com











To był sobotni wieczór, 19 kwietnia 2008 roku, pierwsza runda playoffów i pojedynek San Antonio Spurs - Phoenix Suns. Zupełnie nie pamiętam jak trafiłem na ten mecz, ale odbywał się on akurat w idealnej dla nas porze. W tym momencie jest to dla mnie dziwne, ponieważ w tamtym czasie nie zwykłem oglądać NBA, ba, nie zwykłem nawet oglądać koszykówki. Jasne, zdarzało mi się obejrzeć mecz PLK, ale było to bardzo rzadko. Tamtego roku zacząłem też chodzić na mecze Mosiru Krosno w II lidze i otwierać się szerzej na koszykówkę, ale po nocach nie przesiadywałem przed ekranem. Wróćmy jednak do tematu. Włączyłem mecz Spurs - Suns i teraz wiem, że lepiej trafić nie mogłem. Jeśli chciałbym kogokolwiek zarazić dziś koszykówką, to tego typu mecz wybrałbym do pokazania. Cały czas wynik na styku, 2 dogrywki, niesamowite rzuty (tak Timie Duncanie - o Twojej trójce mówię), game-winner. Po prostu idealnie. Często jest coś takiego w nas, że jeśli oglądamy jakiś mecz, pojedynek, czy cokolwiek innego w jeszcze obcej dla nas dyscyplinie, to zaczynamy kibicować tym, którzy wygrali. Ten mecz zakończył się wynikiem 117:115 dla Spurs. Nie było dla mnie ważne, kto wygra, ale z biegiem meczu ściskałem coraz mocniej kciuki za Słońca. Podobała mi się ich szybka gra, niesamowity biały rozgrywający, jakiś Amare ładujący "z góry", no i wielki Shaquille. To był świetny mecz i od tamtego czasu wracałem do niego kilka razy. Nie oglądałem potem już żadnego meczu tej serii, ale wyniki zaczynałem śledzić w miarę na bieżąco. W kolejnym sezonie, NBA stało się dla mnie bardziej znajome, a ja pozostałem wierny Phoenix Suns. Najbardziej emocjonującym czasem w mojej jeszcze krótkiej przygodzie z NBA były zdecydowanie playoffy 2010. Ówczesny skład Suns, a przede wszystkim ich gra to było na prawdę coś! Grant Hill broniący najlepszych zawodników przeciwnych drużyn, pick&roll game Nasha i Stoudemire'a, niesamowita energia z ławki, Jarron Collins zaczynający mecze w pierwszej piątce (poważnie!). Do dziś zastanawiam się co by było, gdyby Ron Artest nie dobił air balla Bryant'a, który dał Lakers prowadzenie 3-2 w Finale Konferencji. Niestety, od tamtego czasu nie widzieliśmy Suns w rozgrywkach posezonowych, nie widzieliśmy też wysokich numerów w draftach. Na początku odszedł Stoudemire (lekarze mieli rację...), w tym roku pożegnaliśmy się ze Stevem Nashem i drużyna pozostała bez gracza formatu All Star. W tej chwili najlepsze co może spotkać Słońca to mądra przebudowa drużyny, dobre wybory w Drafcie, a nam kibicom pozostaje trzymać kciuki, abyśmy jak najszybciej wrócili do playoffów (i zaszli daleko!).

To tyle jeśli chodzi o krótki wstęp. Pomysł bloga powstał już jakiś czas temu, ale dopiero teraz udało mi się zebrać i zrealizować ten pomysł. Nie jestem żadnym redaktorem, dziennikarzem itp. itd., ale prowadzenie strony o swojej ulubionej drużynie jest czymś co chcę robić i postaram się, aby wyglądało to wszystko jak najlepiej. Głównie będę się skupiał na zapowiedziach, relacjach z meczów, wszelkich informacjach dotyczących drużyny (nie tylko tych z parkietu) oraz oczywiście własnych przemyśleniach o drużynie, jak i o zawodnikach. Na wszystkie sugestie, pomysły oraz rady jestem bardzo otwarty!


Łukasz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz