Egzaminy, ferie, turniej trójek koszykarskich, powrót na uczelnię i luty minął raz dwa. Za oceanem też miało dziać się dużo, miały być wielkie wymiany, najlepszy slam dunk contest od czasów Vince'a Cartera, a w zasadzie wszystko to co wydarzyło się w minionym miesiącu za jakiś czas nam ucieknie z głów. Zaczynamy nową serię wpisów, w których będziemy opisywać co działo się w Phoenix w kolejnych miesiącach sezonu. Zapraszamy do lektury!
W Arizonie też miało dziać się dużo. Przecież ile razy wymieniało się Marcina Gortata w plotkach transferowych? Jerseye Jareda Dudley'a były już szyte w połowie klubów tej ligi, a Jermaine O'Neal miał przenieść swoje wiekowe kości do jednego z domów starców w miastach kontenderów. Można powiedzieć, że w Phoenix ostatecznie doszło do kosmetycznych zmian. Oddanie Sebastiana Telfaira była kwestią czasu. Jak dobrze pamiętamy, wysłano go do Kanady, a wędrujący w drugą stronę niedoszły dżihadysta Hamed Haddadi nie miał okazji wybiec jeszcze na parkiet (w ogóle to co on robi jeszcze w Phoenix? Miał być zwolniony...).
Większe znaczenie dla organizacji miało wyciągnięcie z Houston Rockets Marcusa Morrisa w zamian za pick w drugiej rundzie draftu. Bardzo dobry deal patrząc na to, że w 2011 roku Marcus został wybrany z 14 numerem przez Rakiety. Przybycie Morrisa do Phoenix to kolejna oznaka, że drużyna chce stawiać na młodość i, miejmy nadzieje, taką drogę przebudowy obierze. Dodatkowo miało to bardzo pozytywny efekt na jego brata bliźniaka. Od czasów ponownego złączenia siły Morrisów, Markieff zdecydowanie poprawił swoją grę. Jest bardziej aktywny i wygląda jakby mu naprawdę zależało. O tej poprawie świadczą również średnie jakie notuje. 10.6 punktów (7.6 w sezonie), 4.8 zbiórki (4.3), 46.8% z gry (40.1%) i 40% za 3 (28.7%). Widać różnicę, no nie? A z Marcusa też, patrząc po tym jak gra, gdy dostaję więcej minut, będą w Phoenix mieć duży pożytek.
Żeby zrobić miejsce dla Marcusa Morrisa zarząd Słońc musiał zwolnić plastusiowego Luke'a Zellera.
Kiedy wszystkie sprawy się ustabilizowały i każdy z zawodników poczuł się pewniej i mógł iść co noc do łóżka ze świadomością, że nie zostanie obudzony o 4 w nocy telefonem, że w ciągu 10 minut musi się spakować i lecieć trzy tysiące kilometrów żeby od razu po wyjściu z samolotu stawić się na treningu nowej drużyny, gra Phoenix Suns zaczęła wyglądać lepiej. Po minięciu trade deadline Słońca zanotowały w lutym bilans 2-2. Do tego momentu miesiąca mieli tylko dwa zwycięstwa na dziewięć spotkań.
O dziwo, podopieczni Lindsey'a Huntera dużo lepiej radzili sobie na wyjazdach. Osiem spotkań na parkietach rywali i trzy zwycięstwa w porównaniu do pięciu spotkań w US Airways Center i tylko jednej wygranej. Kevin lepiej sobie radził w domu (tyle, że inteligencja jego przeciwników była na poziomie inteligencji JaVale'a McGee). W każdym razie, w meczach wyjazdowych Suns zdobywali o 9.5 punktów więcej niż u siebie (94.9 > 85.4) i rzucali na lepszej skuteczności za równo z gry, z dystansu i z wolnych. Co może być przyczyną takiej dysproporcji? Wiadomo, terminarz może ułożyć się tak, że na własnym parkiecie przyjdzie Ci mierzyć się z Heat, Thunder i Bóg wie kim, a na wyjazdach z Bobcats i Magic i potem będzie gadanie, że Suns wygrywają na wyjazdach a zawodzą kibiców u siebie. Słońca nie miały łatwych spotkań na własnym parkiecie w lutym (Thunder, Celtics, Spurs), ale na wyjazdach udało im pokonać się przede wszystkim Spurs (u siebie - porażka), Grizzlies i Trail Blazers. To co zdecydowanie rzuca się w oczy kiedy oglądamy Suns grających w Phoenix to brak atmosfery na trybunach. Kibice z Arizony byli przyzwyczajeni do oglądania ładnej gry prowadzonej przez Nasha, zwycięstw, walki o playoffy, a wcześniej nawet o więcej. Jednak z drużyną powinno się być na dobre i na złe. Zawodnikom bardzo dużo może pomóc dobry doping i wiara kibiców i podobało mi się to, że w końcówce ostatniego meczu z Hawks cała hala na stojąco z dużymi brawami dziękowała drużynie za zwycięstwo. Oby taka tendencja wśród wszystkich obecnych na meczach w Phoenix utrzymała się w kolejnych spotkaniach.
Podsumowując, luty nie był zbyt szczęśliwy dla Suns, ale tak jak wspominałem, część zawodników mogła mieć niezły mętlik w głowie. Wejście w marzec było solidne (zwycięstwo z Hawks) i zobaczymy jak po kilku dniach odpoczynku Słońca spiszą się w starciu z Raptors.
NAJLEPSZY MECZ MIESIĄCA:
WIN @ San Antonio Spurs - 101:105 (OT).
NAJGORSZY MECZ MIESIĄCA:
LOSS vs. Oklahoma City Thunder - 69:97
ZAWODNIK MIESIĄCA:
Jermaine O'Neal (11.4 pkt, 8.5 zb, 1.9 blk, 57.6% FG)
AKCJA MIESIĄCA:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz