Dzięki Adamowi Lachowiczowi (dziękuje dziękuje dziękuje) udało mi się wejść na parkiet jako media. Jestem zielony jeśli chodzi o takie możliwości, akredytacje, ale jako bardzo szary bloger nie spodziewałem się, że uda mi się takie wejście. Adam przyszedł na pomoc i znalazłem się w ultrakomfortowej sytuacji.
Razem ze spotkanym na miejscu Michałem Kajzerkiem siedzieliśmy i czekaliśmy na pojawienie się głównych prowadzących. W końcu Marcin z Jaredem wbiegli na parkiet, obok nich pojawił się także Neal Meyer, czyli człowiek związany z NBA Europe. Wszystko przebiegało tradycyjnie. Dzieciaki wcześniej pod okiem Kacpy się rozgrzali, a następnie na przygotowanych bazach wykonywały kolejne ćwiczenia.
Throws it down with authority! |
W pewnym momencie przyszedł pierwszy czas dla mediów i Marcin został otoczony grupką dziennikarzy chyyyyba z TVN (czy to ważne?). Z kolei Jared stał sam pod koszem kozłując małą piłką, więc pomyślałem, pieprzyć to, idę do niego. No i tak to nieśmiały koleś w koszulce Suns z numerem 3 i nazwiskiem Dudley na plecach spotkał się twarzą w twarz ze swoim ulubionym zawodnikiem.
Powiem szczerze, że język mi się plątał jak cholera. Nie brzmiałem co prawda jak przedstawiciel żenady kopanej Wojciech Pawłowski w słynnym wywiadzie i nie używałem słów typu "okazejszyn" czy "fantastisz", ale pięknie też nie było. Miałem okazję spytać Dudley'a o to jak zapatruje się na swoją grę w Los Angeles Clippers (very excited), o plany na dalszą część offseason, jego codzienną rutynę w trakcie i poza sezonem, a także inne pierdoły, które przyszły mi do głowy. JD jest bardzo otwartym do kibiców gościem i zdecydowanie było to miłe spotkanie.
Pochwalić mogę się też wspólnym grillowaniem z zawodnikiem NBA, które zostało przygotowane przez Sokołów. Okej, nie siedzieliśmy przy tym samym stole i nie rozmawialiśmy, ale come on, wspólny grill to wspólny grill. Ogólnie dowiedziałem się też kilku ciekawostek z jego życia, o których wcześniej nie miałem pojęcia, jak na przykład to, że ma żonę i dwójkę dzieci.
Marcin i Jared z MVP campu, czyli nadzieją damskiej koszykówki |
Ogólnie powiem wam, że to było ekstra uczucie móc doświadczyć takiego spotkania. I wielkie szczęście, że to akurat Jared Dudley przyjechał z Marcinem do Polski, a nie na przykład Shannon Brown czy, nie daj Boże, Michael Beasley. Dziś pewnie Jared nie pamięta ani trochę tej chwili, natomiast w mojej głowie i we wspomnieniach pozostanie ona na długo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz