sobota, 24 sierpnia 2013

Miesiąc po campie, czyli czuję jakby to było wczoraj.

Macie tak, że czasem nie możecie się za coś zabrać. To nie jest pytanie, to fakt. Każdy tak ma. Podobnie było/jest z moją relacją z campu Marcina Gortata, który odbył się 17 lipca w Łodzi. Jednak pisząc dziś o tym co tam się działo czuję jakby to ten camp odbył się wczoraj. W końcu nie codziennie ma się okazję spotkać ze swoim idolem z NBA. Ba, nie codziennie ma się okazję z nim porozmawiać. Oto moja mini-relacja ze spotkania z Jaredem Dudley'em (i pobytu na campie).


Dzięki Adamowi Lachowiczowi (dziękuje dziękuje dziękuje) udało mi się wejść na parkiet jako media. Jestem zielony jeśli chodzi o takie możliwości, akredytacje, ale jako bardzo szary bloger nie spodziewałem się, że uda mi się takie wejście. Adam przyszedł na pomoc i znalazłem się w ultrakomfortowej sytuacji.

Razem ze spotkanym na miejscu Michałem Kajzerkiem siedzieliśmy i czekaliśmy na pojawienie się głównych prowadzących. W końcu Marcin z Jaredem wbiegli na parkiet, obok nich pojawił się także Neal Meyer, czyli człowiek związany z NBA Europe. Wszystko przebiegało tradycyjnie. Dzieciaki wcześniej pod okiem Kacpy się rozgrzali, a następnie na przygotowanych bazach wykonywały kolejne ćwiczenia.
Throws it down with authority!
Jared miał niesamowitą okazję pograć z dzieciakami, a co ciekawsze, ładować z góry raz po raz. Marcin nawijał do mikrofonu po polsku o tym, że Jared na parkietach NBA nie ma okazji wsadzać piłki do kosza, ale tu w Polsce może nadrobić zaległości, pewnie dlatego że kosz jest obniżony o połowę (śmiech). Biedy Dudley nic nie rozumiał.

W pewnym momencie przyszedł pierwszy czas dla mediów i Marcin został otoczony grupką dziennikarzy chyyyyba z TVN (czy to ważne?). Z kolei Jared stał sam pod koszem kozłując małą piłką, więc pomyślałem, pieprzyć to, idę do niego. No i tak to nieśmiały koleś w koszulce Suns z numerem 3 i nazwiskiem Dudley na plecach spotkał się twarzą w twarz ze swoim ulubionym zawodnikiem.
Powiem szczerze, że język mi się plątał jak cholera. Nie brzmiałem co prawda jak przedstawiciel żenady kopanej Wojciech Pawłowski w słynnym wywiadzie i nie używałem słów typu "okazejszyn" czy "fantastisz", ale pięknie też nie było. Miałem okazję spytać Dudley'a o to jak zapatruje się na swoją grę w Los Angeles Clippers (very excited), o plany na dalszą część offseason, jego codzienną rutynę w trakcie i poza sezonem, a także inne pierdoły, które przyszły mi do głowy. JD jest bardzo otwartym do kibiców gościem i zdecydowanie było to miłe spotkanie.

Pochwalić mogę się też wspólnym grillowaniem z zawodnikiem NBA, które zostało przygotowane przez Sokołów. Okej, nie siedzieliśmy przy tym samym stole i nie rozmawialiśmy, ale come on, wspólny grill to wspólny grill. Ogólnie dowiedziałem się też kilku ciekawostek z jego życia, o których wcześniej nie miałem pojęcia, jak na przykład to, że ma żonę i dwójkę dzieci.
Marcin i Jared z MVP campu, czyli nadzieją damskiej koszykówki
Były oczywiście pytania do dzieciaków i muszę przyznać, że niektóre mają naprawdę sporą wiedzę o najlepszej lidze świata. Pod koniec wybrani zostali oczywiście MVP campu, a na szczególne wyróżnienie zasłużyła pewna dziewczynka, która umiejętnościami zdecydowanie odstawała od reszty. Keep working young fella! Następnie pod okiem Neala starsze dzieciaki (13-17 lat) miały czas na swój trening i tam też można było wyłowić ponadprzeciętnych zawodników i zawodniczki. W rzeczywistości wygląda on też "ciemniej" niż na ekranie komputera, przynajmniej takie miałem odczucie.

Ogólnie powiem wam, że to było ekstra uczucie móc doświadczyć takiego spotkania. I wielkie szczęście, że to akurat Jared Dudley przyjechał z Marcinem do Polski, a nie na przykład Shannon Brown czy, nie daj Boże, Michael Beasley. Dziś pewnie Jared nie pamięta ani trochę tej chwili, natomiast w mojej głowie i we wspomnieniach pozostanie ona na długo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz