poniedziałek, 4 listopada 2013

W Phoenix potrzebują Gorana Dragicia.

Goran Dragić jest Suns niezbędnie potrzebny, jeśli ci myślą o play-offach 2014! Jeszcze wczoraj nie podejrzewałem, że po meczu z Thunder będę w stanie tak bardzo zmienić swoją opinię o Słoweńcu. Tak, nie przepadam za nim, podobnie jak nie szaleli na jego punkcie nawet słoweńscy kibice podczas niedawnego Eurobasketu. Z drugiej strony, gdy grał jako zmiennik Steve Nasha, byłem jego wielkim zwolennikiem. Podobała mi się ta jego nieustępliwość, zadziorność a niekiedy i (chyba wrodzona) bezczelność. Pamiętacie PO 2010 i The Goran Dragić Show przeciwko Spurs w trzecim meczu półfinału konferencji? Jeśli nie to nadrabiajcie zaległości TUTAJ.


To jednak przeszłość i o ile na początku jego przygody z NBA imponowało mi, że nie boi się żadnego przeciwnika i wyzwania, że jest totalnie „zimny” lub jak kto woli – wystudzony, o tyle teraz, w szóstym sezonie jego gry denerwuje mnie jego cwaniactwo i arogancja na boisku. Nie wiem czy tak ewoluował przez te lata, czy raczej mnie zaczęło drażnić to, co wcześniej uważałem za zalety? Faktem jest, że momentem przełomowym był poprzedni sezon i to jak często nie dostrzegał/nie grał z/lub wybierał innych (niepotrzebne skreślić) poza Marcinem Gortatem. Nie rozumiałem i nie rozumiem do dziś, dlaczego Słońca z pierwszej/drugiej opcji w ataku dwa sezony temu, uczyniły z MG ofensywną zapchajdziurę w poprzednich rozgrywkach. Pisałem to już wielokrotnie w różnych miejscach, ale powtórzę kolejny raz – pozwalać szaleć w ataku takim gościom jak Mike Beasley czy Shannon Brown i jednocześnie odpuścić grę pick’n’roll pary Dragić/Gortat wydawało mi się i nadal wydaje strzałem w kolano Alvina Gentry.

Choć notował świetne statystyki asyst – 7.4 na mecz, to wciąż uważałem go przede wszystkim za shootera – swoją drogą całkiem niezłego, rozgrywającego niestety marnego. W rozmowach z MG ten sam podkreślał, że Słoweniec nie jest jedynką i ciężko grać wysokiemu obok nominalnego rozgrywającego, który w rzeczywistości nim nie jest. Frustracja rosła i obwiniałem Dragicia o wszelkie zło Suns w poprzednim sezonie.

Obecne rozgrywki, choć dopiero się rozpoczęły, już wyglądają o niebo lepiej i zanosi się na to, że będzie…ciekawiej! Dragić ma obok siebie Erica Bledsoe, który - choć wydawało się to niemożliwe, częściej trzyma piłkę niż Słoweniec. Ta zmiana wszystkim wychodzi póki co na dobre. Goran ma ogromny talent strzelecki, myślę, że porównywalny z Bledsoe, oboje są cholernie szybcy i potrafią przy tym kreować (jak tylko chcą) partnerów. Na chwilę obecną wydaje się, że panowie lubią ze sobą grać i czerpią prawdziwy fun z gry. Pozostaje mieć nadzieję, że tak będzie do końca rozgrywek. No właśnie, czy dotrwają razem do końca sezonu? To pytanie nurtuje chyba wszystkich fanów Słońc. Czy Ryan McDonough będzie chciał pozbyć się Dragicia teraz w momencie, gdy ten ma bardzo dużą wartość na rynku i zaoszczędzić kolejne zielone na jego wysokim kontrakcie (gwarantowane 15 mln $ do końca przyszłego sezonu)?

Suns rozpoczęli zaskakująco od dwóch wygranych nad Portland i Utah, a w ostatnim meczu nieznacznie ulegli faworyzowanym Thunder. Słońca trzymały się w tym spotkaniu niespodziewanie dobrze do połowy ostatniej kwarty. Jeszcze na początku drugiej połowy Dragić podkręcił kostkę i nie wrócił na parkiet. Dopiero wtedy zobaczyliśmy, że choć Bledsoe jest w stanie „ciągnąć” spotkanie sam, to Suns tracą naprawdę sporo – w końcu to koszulka Gorana widnieje na reklamie NBA Store obok LBJ’a i Duranta! Phoenix Suns z Dragiciem i Bledsoe w składzie są niczym oburęczny, koszykarski bandyta, tracąc jednego z nich, stają się wciąż groźnym, ale jednak mocno ograniczonym rozrabiaką.


Adam Lachowicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz