Goran Dragić jest Suns niezbędnie potrzebny, jeśli ci myślą o play-offach 2014! Jeszcze
wczoraj nie podejrzewałem, że po meczu z Thunder będę w stanie tak bardzo
zmienić swoją opinię o Słoweńcu. Tak, nie przepadam za nim, podobnie jak nie
szaleli na jego punkcie nawet słoweńscy kibice podczas niedawnego Eurobasketu.
Z drugiej strony, gdy grał jako zmiennik Steve Nasha, byłem jego wielkim
zwolennikiem. Podobała mi się ta jego nieustępliwość, zadziorność a niekiedy i
(chyba wrodzona) bezczelność. Pamiętacie PO 2010 i The Goran Dragić Show
przeciwko Spurs w trzecim meczu półfinału konferencji? Jeśli nie to nadrabiajcie
zaległości TUTAJ.
To jednak
przeszłość i o ile na początku jego przygody z NBA imponowało mi, że nie boi
się żadnego przeciwnika i wyzwania, że jest totalnie „zimny” lub jak kto woli –
wystudzony, o tyle teraz, w szóstym sezonie jego gry denerwuje mnie jego
cwaniactwo i arogancja na boisku. Nie wiem czy tak ewoluował przez te lata, czy
raczej mnie zaczęło drażnić to, co wcześniej uważałem za zalety? Faktem jest,
że momentem przełomowym był poprzedni sezon i to jak często nie dostrzegał/nie
grał z/lub wybierał innych (niepotrzebne skreślić) poza Marcinem Gortatem. Nie
rozumiałem i nie rozumiem do dziś, dlaczego Słońca z pierwszej/drugiej opcji w
ataku dwa sezony temu, uczyniły z MG ofensywną zapchajdziurę w poprzednich
rozgrywkach. Pisałem to już wielokrotnie w różnych miejscach, ale powtórzę
kolejny raz – pozwalać szaleć w ataku takim gościom jak Mike Beasley czy
Shannon Brown i jednocześnie odpuścić grę pick’n’roll pary Dragić/Gortat
wydawało mi się i nadal wydaje strzałem w kolano Alvina Gentry.
Choć notował
świetne statystyki asyst – 7.4 na mecz, to wciąż uważałem go przede wszystkim
za shootera – swoją drogą całkiem niezłego, rozgrywającego niestety marnego. W
rozmowach z MG ten sam podkreślał, że Słoweniec nie jest jedynką i ciężko grać
wysokiemu obok nominalnego rozgrywającego, który w rzeczywistości nim nie jest.
Frustracja rosła i obwiniałem Dragicia o wszelkie zło Suns w poprzednim sezonie.
Obecne
rozgrywki, choć dopiero się rozpoczęły, już wyglądają o niebo lepiej i zanosi
się na to, że będzie…ciekawiej! Dragić ma obok siebie Erica Bledsoe, który -
choć wydawało się to niemożliwe, częściej trzyma piłkę niż Słoweniec. Ta zmiana
wszystkim wychodzi póki co na dobre. Goran ma ogromny talent strzelecki, myślę,
że porównywalny z Bledsoe, oboje są cholernie szybcy i potrafią przy tym
kreować (jak tylko chcą) partnerów. Na chwilę obecną wydaje się, że panowie
lubią ze sobą grać i czerpią prawdziwy fun z gry. Pozostaje mieć nadzieję, że
tak będzie do końca rozgrywek. No właśnie, czy dotrwają razem do końca sezonu?
To pytanie nurtuje chyba wszystkich fanów Słońc. Czy Ryan McDonough będzie
chciał pozbyć się Dragicia teraz w momencie, gdy ten ma bardzo dużą wartość na
rynku i zaoszczędzić kolejne zielone na jego wysokim kontrakcie (gwarantowane
15 mln $ do końca przyszłego sezonu)?
Suns
rozpoczęli zaskakująco od dwóch wygranych nad Portland i Utah, a w ostatnim
meczu nieznacznie ulegli faworyzowanym Thunder. Słońca trzymały się w tym
spotkaniu niespodziewanie dobrze do połowy ostatniej kwarty. Jeszcze na
początku drugiej połowy Dragić podkręcił kostkę i nie wrócił na parkiet.
Dopiero wtedy zobaczyliśmy, że choć Bledsoe jest w stanie „ciągnąć” spotkanie
sam, to Suns tracą naprawdę sporo – w końcu to koszulka Gorana widnieje na
reklamie NBA Store obok LBJ’a i Duranta! Phoenix Suns z Dragiciem i Bledsoe w składzie są
niczym oburęczny, koszykarski bandyta, tracąc jednego z nich, stają się wciąż
groźnym, ale jednak mocno ograniczonym rozrabiaką.
Adam Lachowicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz