piątek, 7 grudnia 2012

Kolejna porażka w meczu do wygrania.


Phoenix Suns - Dallas Mavericks 94:97
(23:23, 21:17, 18:29, 32:28)
Piąta porażka z rzędu stała się faktem. Frustrujące jest to, że takie porażki jak dziś przychodzą w meczach, które są spokojnie do wygrania. Z pewnością część kibiców zażąda zwrotu za bilety, choć gdyby Goran Dragić trafił layup dający remis na 25 sekund przed końcem to byłaby duża szansa na zwycięstwo i większe zadowolenie każdego z nas.

Phoenix Suns weszli w mecz bardzo dobrze i rozpoczęli go runem 11-1, a pierwszą akcją meczu był ten oto, klikalleyoop Beasley'a do Gortata. Niestety był to jedyny celny rzut z gry Marcina i po słabym meczu jego końcowy dorobek punktowy wyniósł zaledwie 3 oczka przy skuteczności 1/8. Nie dość jednak, że Gortat słabiej zagrał w ofensywie to niemiłosiernie był męczony w obronie przez Chrisa Kamana i nie potrafił znaleźć na niego sposobu. Zawiódł ponownie (który to już raz...) Beasley (3/12) i trener Gentry zapowiedział, że Micheal ma stracić miejsce w pierwszej piątce. W końcu! W mecz bardzo dobrze wszedł Markieff Morris, który już po pierwszej kwarcie miał 9 zbiórek, a w cały meczu udało mu się zebrać 17 piłek z tablicy czym ustanowił swój carrer high. Dołożył do tego 15 punktów, trafiając między innymi dającą nadzieje trójkę w końcówce. Kluczowym momentem dla losów spotkania była trzecia kwarta, którą Suns zaczęli od trafienia 1 rzutu na 14 oddanych. Znowu nie było dzielenia się piłką, a co gorsza zawodnicy Słońc pudłowali z prostych pozycji. Nadzieje na końcowe zwycięstwo jak zwykle dali zmiennicy oraz grający całkiem niezłe spotkanie Shannon Brown. Bardzo dobre wsparcie z ławki dał Luis Scola (13 punktów, 9 zbiórek, 3 asysty), który walczył o bezpańskie piłki, trafiał na dobrej skuteczności, wymusił w ważnym momencie faul ofensywny O.J. Mayo i miał najwyższy w drużynie wskaźnik +/-, +12. Dzięki wspomnianej już trójce Morrisa i dwóch osobistych Browna Suns udało się dogonić rywala i doprowadzić do remisu 87:87. Wtedy grający bardzo dobrze Mayo trafił trudny jumper nad Telfairem, a spudłowany layup Dragicia pogrążył gospodarzy. Swoją drogą Dragić caly mecz miał co najwyżej średni. Trafił tylko 5 z 14 rzutów i miał ledwie cztery asysty.

Goście nie grali wcale dobrego meczu, a do zwycięstwa oprócz wspomnianych już Mayo (23 punkty, 5 zbiórek, 5 asyst) i Kamana (15 punktów, 7 zbiórek) swoje dorzucili rezerwowi Darren Collison i zaskakująco dobrze grający Brandan Wright (8/12, 16 punktów w 23 minuty). Zawiódł grający od początku Elton Branda, a Vince Carter trafił tylko 2 z 9 rzutów. Mavericks wygrali dziś swój 3 mecz na wyjeździe, ale trzeba przyznać, że ich gra nie wygląda rewelacyjnie, a powrót Dirka Nowitzkiego planowany na połowę grudnia wydłuża się i w tym roku kalendarzowym możemy go na parkiecie już nie zobaczyć.

Warto wspomnieć jeszcze, że gra była twarda i kontuzji nabawiło się kilku graczy. W drużynie Suns P.J. Tucker uszkodził kolano, Jermaine O'Neal oko, Shawn Marion pachwinę, a Chris Kaman schodził do szatni ze skręconą kostką. 

Jutro o godzinie 21.30 Suns grają w Staples Center przeciwko Clippers i nie będzie to łatwy mecz. Alvin Gentry musi w końcu wyciągnąć pewne wnioski i zmienić to co rozwala grę drużyny w trakcie meczu. Są momenty, że przyjemnie ogląda się grę Phoenix, ale nagle coś staje w zawodnikach i na parkiecie widzimy zupełnie inną drużynę. Jeśli to się nie zmieni, to, powtórze po raz kolejny, musi nastąpić zmiana trenera. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz