sobota, 6 kwietnia 2013

Braterska miłość kwitnie.

Phoenix Suns - Golden State Warriors 107:111
(37:23, 27:32, 14:32, 29:24)
fot. US Presswire
Słońca zaskoczyły wszystkich, włączając samych siebie, i gdyby nie fatalna trzecia kwarta to śmiało moglibyśmy liczyć na końcowe zwycięstwo. A tak pozostaje nam jedynie cieszyć się z tego jak zagrał duet Goran Dragić - Michael Beasley.


Zawodnicy Suns wyszli na parkiet prosto z sauny, dzięki czemu byli gorący jak diabli. 64 punkty w pierwszej połowie na świetnej skuteczności równej 66% nie zdarza nam się widzieć w US Airways Center za często. Niestety po drugiej kwarcie już się ostudzili i przegrali kolejną różnicą 18 punktów. Skuteczność Słońc z całego spotkania robi jednak wrażenie. 61%. I przegrać. To nie zdarza się za często. 

Pisałem w zapowiedzi o kolejnej przemianie Michaela Beasley'a. Jak widać, od czasu incydentu z Ryanem Hollinsem w roli głównej Beasley i Goran Dragić zachowują się jak bracia. Mówią o sobie w mediach, lepiej współpracują ze sobą na parkiecie, wychodzą na kolacje do ekskluzywnych restauracji w centrum Phoenix. W meczu z Warriors rzucili łącznie 57 punktów na skuteczności równej 77%. Wierzycie? Uwierzcie. Szkoda tylko tych 11 strat (22 drużyny, 31 punktów Wojowników po przechwytach...). To był ich mecz i szkoda, że brakło końcowego zwycięstwa. 32 punkty Dragicia to wyrównanie jego career high.

Słońca nie miały odpowiedzi na duet David Lee (22 punkty, 14 zbiórek) - Klay Thompson (25 punktów, 3/4 za 3). Przyprawę Curry udało się ograniczyć do 6 z 15 celnych rzutów, ale jego 15 asyst i 4 przechwyty też dało się Suns we znaki.

Jest to ósma porażka z rzędu podopiecznych Lindsey'a Huntera, ale pojutrze nadarza się duża okazja, aby ją przełamać, bo do Phoenix zawitają Hornets, którym wygrywać też nie jest na rękę. Na tym meczu obecne będą dzieciaki wyróżnione podczas ostatniej edycji campów Marcina Gortata. Że też tak musiało się im trafić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz