środa, 10 kwietnia 2013

Dobry mecz Suns, game-winner Hardena.

Houston Rockets - Phoenix Suns 101:98
(29:21, 22:32, 27:21, 23:24)
fot. Scott Halleran
Phoenix Suns rozegrali dobry mecz w Houston i byli bliscy sprawienia niemałej niespodzianki i wywalczenia zwycięstwa. Bez chwili zawahania za antybohatera spotkania można uznać Jermaine'a O'Neala.


Spytacie dlaczego? Powód jest prosty, a w zasadzie to jest ich nawet kilka. Po pierwsze O'Neal był totalnie nieefektywny w ofensywie i spudłował aż 10 z 12 rzutów. Po drugie, kiedy James Harden rzucił za trzy równo z syreną końcową i gdy wydawało się, że piłka nie wpadnie już do kosza, a my zostaniemy świadkami dogrywki, Jermaine zrobił to:


Zrobił to po syrenie końcowej, ale w tym wypadku nie ma to żadnego znaczenia. W końcu gdyby piłka wpadła do kosza po tej syrenie to trzy punkty trafiłyby na konto Rakiet. Jermaine wybił więc piłkę nielegalnie, a niecelny (wydaje się, że piłka nie wróciłaby do kosza) rzut Hardena przemieniony został w game-winnera.

Luis Scola, dla którego pierwszy powrót do Houston był zupełnie nie udany, tym razem czarował swoją grą wykręcając 28 punktów i 9 zbiórek. W czwartej kwarcie zanotował 11 punktów i wydawało się, że poprowadzi Suns do wygranej. Kolejny były zawodnik Rockets, Goran Dragić, również zagrał na miarę swoich możliwości. Rzucił 15 punktów, rozdał 10 asyst i miał 4 przechwyty. Miał trochę problemów z obroną Patricka Beverley'a, ale nie specjalnie mnie to dziwi patrząc na to jak broni młody gracz Rakiet.

Marcus Morris w końcu dostał więcej minut i razem z braciszkiem Markieffem zaprezentował się z dobrej strony. Obaj Morrisowie mieli po 11 punktów, w sumie 14 zbiórek i ani razu nie spudłowali z dystansu (4/4). Mama i Tata Morris się cieszą.

Słońcom udało się zatrzymać bomby rzucane przez Rockets z dystansu i pozwolili im tylko na 20% skuteczności zza łuku. Nie udało się jednak zastopować strzeleckich umiejętności Hardena (33 punkty, 6 asyst, ale też 9 strat), a Omer Asik robił rzeźnie na deskach (22 zbiórki, 7 w ataku). Z ławki bardzo fajnie zagrał Terrence Jones, który zabrał czas gry Donatasowi Motiejunasowi i Thomasowi Robinsonowi. Nie jest to jednak zaskakujące patrząc na to jak się prezentuje.

Pierwszy pojedynek w Teksasie Suns przegrywają, a już dziś w nocy kolejna bitwa z, nie liczącymi się już w walce o playoffy, Dallas Mavericks.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz